Facebook

Prawa autorskie: spozo. Obsługiwane przez usługę Blogger.


STRONĘ PRZENIESIONO NA :

www.travelmoto.pl


ZAPRASZAMY







Na przełomie lipca i sierpnia 2010 zdarzył się wyjazd w piękne Rumuńskie Karpaty. Wyjazd o tyle ciekawy, że jechaliśmy bez większych planów znając jedynie położenie co ciekawszych atrakcji rumuńskich.
W wyjeździe udział wzięli:

Bartek /Wentyl/ Transalp

Tomek /Jankes/ i Kaśka /Mała/ KTM 950

Łukasz /Spozo/ BMW 800 GS



Wyjechaliśmy z Bartkiem w piątek trochę oszołomieni obchodzeniem w dniu poprzednim którychś tam moich urodzin.





 Do Wrocławia odprowadził nas kolega Dzik, a stamtąd skierowaliśmy się w kierunku Czech i dalej na Słowacje. Ze Słowacji na Węgry i w kierunku Balatonu, gdzie znaleźliśmy kemping. Skusiliśmy się w pobliskiej restauracji na węgierską potrawę, a o godzinie 22 dojechał Jankes z Małą na KTMie.











Po przyjeździe Jankesów w celach integracyjnych przystąpiliśmy do konsumpcji alkoholu.



Rano szybkie zwijanie namiotów, jeszcze kilka fotek jeziora i kierujemy się w stronę Rumuni.













Kierujemy się gps i dojeżdżamy do Dunaju, lecz okazuje się, że nie ma mostu tylko prom. Zachęceni przez obsługę wjeżdżamy na prom i okazuje się ze nie mamy węgierskiej waluty w celu zapłaty. Płacimy w euro, a że bileter nie ma nam jak wydać wypisuje nam dodatkowe bilety.





Ostatnie kilometry na Węgrzech to straszne korki. Gdy się już przedarliśmy do Rumuni, to droga zrobiła się pusta. Na granicy Jankes naprawia cos przy KTMie, a my mu pomagamy i lecimy dalej.




Jedziemy  południowo zachodnią stroną Rumuni przez miejscowość Timisoara w kierunku Dunaju biegnącego na granicy Rumuńsko-Serbskiej przez rozpadające się wioski ale za to bardzo widokowa trasą. 






Mocno nam utkwiły w pamięci bardzo duża liczba pałętających się bezpańskich psów, których im bliżej zmroku było coraz więcej. Przed zmrokiem zbliżyliśmy się do terenu gór Banackich. W ostatniej miejscowości zrobiliśmy zakupy i zaczęliśmy szukać noclegu. Przy pierwszym napotkanej rzeczce o nazwie Nera skręcamy z drogi i jadąc wzdłuż strumienia po ok. 300 metrach znajdujemy dogodne miejsce na nocleg. Rozbijamy namioty, popijamy piwkiem i idziemy zażyć kąpieli w orzeźwiającym strumieniu. Woda czyściutka, cieplutka doskonale relaksuje, a kamienie masują nogi i inne części ciała po całodniowej jeździe. Na szczęście nie zapomnieliśmy o palince zakupionej w pierwszym napotkanym sklepie :-).











Po ciemku przy ognisku dokańczamy wczorajsze poznawanie z Jankesami i snujemy opowieści o Vladzie Drakuli i jego okrutnych poczynaniach. Przy pierwszych kroplach deszczu zmykamy do namiotów. Noc mija spokojnie o trzasku burzy, do czasu ... gdy włączył się alarm przy moto. Pierwsze co przyszło na myśl to dwunożne wilki, które przyszły zemścić się za wieczorne opowieści. Chwila zastanowienia, nuż, latarka i wyskok z namiotu ... motocykl leży, ale nie ten od alarmu ???!!! Biegi na czas w deszczu w gatkach wokół by sprawdzić ślady i inne możliwości nocnych strachów i ... sprawa się wyjaśnia. Deszcz, miękkie podłoże, nóżka zapada się w ziemie, motor się kładzie i szarpie drugi bo połączone ekspandorem w celu wysuszenia prania. Ktoś mądry nie był rozwieszając w deszczu pranie :)
Noc trwała dalej, deszcz przestał padać i w końcu ... dwunożny wilk przyszedł chwycić ... Kaśkę za nogę ... uchuchuchu - wykrzyknęła Kasia przez sen wprowadzając nas w wielkie zdumienie i wszyscy spokojnie zasnęli aż do rana.
Rano tradycyjnie, herbatka, spacer w krzaki w celu oczywistym, coś na ruszt, pakowanie i w drogę, w góry. 
     Udajemy się w kierunku Dunaju. Po dotarciu do niego obieramy kierunek wzdłuż rzeki, początkowo teren jest płaski, a Dunaj szeroki. Im dalej posuwamy się na wschód rzeka jest coraz węższa, a teren coraz bardziej górzysty, a  widoki coraz wspanialsze, choć pogoda pochmurna, to na szczęście coraz bardziej słoneczna.




/Mały drift Bartka :)/























Po drodze przystajemy przy przełomie Canzela uważanego umownie za „koniec Karpat”. Tutaj bowiem skalna ściana, należąca jeszcze do gór Almaj w Karpatach, sąsiaduje z równie urwistym zboczem pasma Miroc – należącego już do Gór Wschodnioserbskich. W pobliżu odwiedzamy mitycznego Decebala – spoglądającego groźnie na Dunaj wodza Daków. Płaskorzeźbę wykonano na potężnej pionowej skale po prawej ponad niewielkim fiordem.









Jadąc cały czas widzimy na przeciwległym malownicza drogę Serbską.
Dalej udajemy się do zapory na przełomie Żelaznej Bramy będącej największą tego typu konstrukcją na Dunaju.



/O tej szklarni ktoś chyba zapomniał


Zatrzymujemy się w Drobeta-Turnu Severin na lokalnym targowisku by posilić się arbuzami. Przy okazji rozmawiamy z lokalnymi dzieciakami.











Stamtąd odbijamy w drogę nr 67 która doprowadza nas urokliwą doliną do miejscowości Novaci będącej ostatnia miejscowością przed słynna Trasą Transalpiną nr 67c prowadzącą przez przełącz Urdele.






 To w tej miejscowości szukamy noclegu, który znajdujemy oczywiście przy ... strumieniu. Widok mieliśmy na majestatyczne góry. To znaczy widok zasłaniał dom i las ale wyobraźnia podpowiadała, że widok jest niesamowity :). Tym razem woda okazała się zimna i wartka. Zanurzenie wymagało chwili skupienia, a donośny krzyk wymrożonych chłopów donośnie rozchodził się po okolicy :). Zęby podczas mycia przemarzały, aż do korzeni, a siedziały głęboko. Na szczęście ciepła zupka chińska i palinka rozgrzały zmarznięte ciała :).








Wieczorne opowieści zakłócił tubylec, który lokalną mową przekazał nam myśl, że był, a może mieszkał w Polsce, lecz zapomniał gdzie. Po półgodzinnej nieobecności sobie przypomniał jakoby to było Zakopane.

     Od rana byliśmy strasznie podnieceni czekającej nas przygody, czekających nas wspaniałych widoków, i trasy – choć wiedzieliśmy że ta niegdyś wspaniała szutrowa droga jest systematycznie pokrywana asfaltem. 






Początek drogi to mocno pnąca się droga do góry z licznymi wywijasami pokryta świeżutkim asfaltem. Co chwilę zatrzymujemy się by zrobić fotki otaczającym nas krajobrazom. 
















Przed pierwszą przełęczą asfalt się kończy i wjeżdżamy na drogę szutrową i tak na zmianę raz szutrówką, a raz asfaltem przemierzamy całą trasę niesamowicie ciesząc się ze wspaniałych widoków, i przyjemności z jazdy. 
































































Przy zjeździe zatrzymujemy się przy strumieniu, gdzie odświeżamy się lodowatą wodą, robimy zdjęcia [ na naszą klase :-) ] przy czym Jankes oznajmia,że skończylo mu sie sprzegło. Ze  "łzami" w oczach i wizją powrotu do Polski rumuńskim PKS-em przekupuje nas za litra palinki, zebyśmy mu pomogli....odpowietrzenie sprzegła - 3 minuty, dla Jankesa - wieczność :-)












 Kawałek dalej zatrzymujemy się w przydrożnym barze, gdzie w doskonałych humorach obsłużeni przez miła obsługę jemy lokalne przysmaki: ciorbe i mici.
Ciorba jest to zupa, kulinarna pamiątka po tureckim panowaniu. W mięsno-warzywnym wywarze oprócz posiekanych warzyw pływają kawałki mięsa lub ryby. W osobnej miseczce podaje się kwaśną śmietanę. Można też zamówić ciorbę z ryżem lub makaronem, a nawet lanymi kluskami. Do rumuńskich specjałów należą ciorba de perisoare (ostra zupa z kawałkami mięsa i jarzynami), ciorba de burta (flaczki zabielane), ghiveciu (giuwecz, rodzaj gulaszu z jarzynami), tocana (gulasz z cebuli i mięsa), ciorba de legume (zupa jarzynowa gotowana zwykle na wywarze mięsnym). 
Mici (wymawiane "miczi") pulpeciki z rusztu, formowane z mielonego mięsa w kształt krótkich kiełbasek, z dodatkiem ostrych przypraw i czosnku.








 Po zjeździe z Transalpiny udajemy się do miejscowości Carta mieszczącej się u podnóża kolejnego naszego celu Trasy Transfogarskiej.







     W Carta znajdujemy czysty i schludny kemping mieszczący się przy strumieniu. Po kilku wypitych browarach postanowiliśmy się w strumieniu odświeżyć, gdzie naszła nas ochota na wygłupy w wodzie, które zajęły nam czas do samego wieczora.
Jankes z Kaśka uwiecznili to na foto, których nikt jeszcze nie widział ...







     Rano pobudka zakupy w sklepie i startujemy na trasę 7c czyli szosę Transgogarską pełnej serpentyn i stromych podjazdów.






 Droga powstała dzięki ogromnemu nakładowi sił, środków i … ofiar w latach 70. XX w. – w epoce komunistycznego reżimu. Emocjonujący przejazd wzbogacają unikatowe widoki na Góry Fogarskie.







Powoli wspinając się podziwiamy widoki  czerpiemy przyjemność z jazdy. Zatrzymujemy się na fotki. I w górę.






/hm, gdzie ten ptaszek ?/
















 Dojeżdżamy na przełęcz, gdzie zatrzymujemy się przy jeziorku.
















 Posilamy się i przejeżdżając przez tunel rozpoczynamy zjazd, który początkowo sprawia nam przyjemność i niesamowite doznania po to by po dotarciu w okolice jeziora Vidraru będącego sztucznym zbiornikiem mieć już dużo mniejszą radość z jazdy a to z powodu licznych dziur w drodze i dużych widoku zasłoniętego lasami.































 Jeszcze fotki na tamie i powoli zjazd w kierunku miejscowości Curtea De Arges, skąd udajemy się drogą 73C w kierunku Brasow, drogą ciągłymi serpentynami pokonując kilka przełęczy by po drodze w miejscowości Bran odwiedzić uroczy zameczek, gdzie zastajemy wszechobecną komercję i tłumy ludzi. Szybko zwiedzamy, coś na ząb i uciekamy do Sigsoary.



























     W Sigsoarze znajdujemy kemping w centrum. Wieczór postanawiamy spędzić na mieście gdzie zajadamy się jakimiś pysznościami i popijamy pivem Ursus. Zwiedzamy także piękną starówkę, wąskie uliczki, stare zabudowania, odnajdujemy dom Draculi, a to wszystko w niesamowitym klimatycznym otoczeniu. Już późno jest jak wracamy na kemping.











     Rano wyruszamy przejeżdżając jeszcze przez dostępne uliczki miasteczka w kierunku Bicaz, 













gdzie przejeżdżamy przez wąwóz o takiej samej nazwie – Bicaz. Po obu stronach pionowe ściany skalne wznoszą się na wysokość 300 – 400 metrów. U dołu jest tak wąsko, że z trudem mieści się rwący potok i droga, niemal cały dzień zaciemniona. Po drodze naszym oczom ukazuje się „centrum turystyczne przełomu” wszelkiego rodzaju kramy, budki oferujące różne eksponaty. Niestety odcinek wąwozu pokonujemy w deszczu co odbiera nam przyjemność z podziwiania. 




Stamtąd udajemy się na drugą atrakcję miejscowości Bicaz – zaporę Bicaz. 




Kolejny cel naszej podróży to rejon Bukowiny, gdzie znajdują się polskie wioski. Po drodze Jankesowi znów pomagamy naprawić KTMa i po południu docieramy do miejscowości Nowy Sołoniec (Solonemu Nou). Droga dojazdowa do wsi jest przez mieszkańców potocznie nazywana „Alexander Strasie” będąca efektem negocjacji Aleksandra Kwaśniewskiego z rządem Rumuni który zobowiązał się jej wybudowania w zamian za darowanie części długo Rumuni wobec Polski. Dzisiaj ta droga jest upstrzona krowimi plackami J
Dotarliśmy do Domu Polskiego, gdzie zostaliśmy miło przyjęci. W zamian odwdzięczyliśmy się przewożąc na motocyklach rozradowane dzieci. Wieczór spędziliśmy na rozmowach z polakami pod sklepem, a następnie już w Domu Polskim do późna pijąc piwo i rozmawiając o różnych rzeczach.






















     Rano startujemy z Bukowiny do Maramures drogą nr 17, a następnie drogą nr 18 przez przełącz Prislop (1416 mn.p.m.). Po drodze zwiedzamy Monastry – tradycyjne klasztory prawosławne. Misternie zdobione, o niezwykle ciekawej architekturze, przeważnie usytuowane w ciekawym otoczeniu przyrody.

















Droga przez przełęcz to wyjątkowo malownicze miejsce, jedno z piękniejszych miejsc w Karpatach.





Przełęcz dzieli Góry Marmaroskie od Gór Rodniańskich. To po przekroczeniu tejże przełęczy wjeżdżamy z Bukowiny do regionu Maramuresz. Rozciągają się stąd wspaniale widoki.





Na przełęczy znajduje się nowa wybudowana cerkiew, drewniany ozdobny krzyż rumuński (troita) i wysoki betonowy obelisk upamiętniający wybudowanie szosy.





















Drogą nr 18 dostajemy się do wsi Sapanta zlokalizowanej tuz przy granicy Ukraińskiej. Sapanta to miejscowość rozsławiona przez wyjątkową ciekawostkę: Wesoły Cmentarz (Cimitirul Vesel), który pełen jest rzeźbionych w drewnie nagrobków pomalowanych na żywe kolory przedstawiających sceny z życia zmarłego, jego pracę, rozrywki, wady, zalety, a czasem także okoliczności śmierci.








 Po zwiedzeniu tego niecodziennego miejsca udajemy się na koniec wsi gdzie znajdujemy mały kemping, na którym po rozbiciu namiotów wskakujemy do wartkiego strumienia orzeźwić się i zrzucić kurz z całego dnia, tym bardziej, że sanitariaty są w opłakanym stanie. Na ławeczkach robimy sobie pożegnalną imprezę z Rumunia do późna w nocy, aż się kończy cały alkohol.





Rano z ciężkimi głowami udajemy się w drogę powrotna na Węgry, ale wpierw po zjechaniu z gór pakujemy się w straszne korki w miejscowości Satu Mare, tuz przy granicy. Po przepchaniu się i ostatniej kawie/herbacie na benzynowni wjeżdżamy na Węgierskie równiny, kierując się na miejscowość Miskol, w pobliżu którego znajdujemy źródła termalne. Po ulewnym deszczu, który nagle przeszedł w czasie którego wzmocniliśmy się w restauracji udaliśmy się wymoczyć w źródłach, gdzie siedzieliśmy do wieczora relaksując się po minionych dniach. A później w pobliskiej restauracji posilamy ciało stawą i popitkom.









Od rana wczesna pobudka i lecimy przez Słowacje do Polski odwiedzić jeszcze Bieszczady. Mając w pamięci Rumunię chcemy porównać ją do Bieszczad. Jeszcze na Słowacji robimy zapasy alkoholowe i udajemy się w Bieszczady by pojeździć troszkę po nich, a następnie udać się nad jezioro Solina, przed którym jeszcze kolejny remont KTMa (ah ten KTM) i udajemy się na kemping.



W Solinie oczywiście kąpiel, a później jako ze ostatnia noc upijamy się wesoło opowiadając, wspominając minione dni, przeżycia, planując kolejne wyjazdy.









Rano z ciężkimi głowami opuszczamy Bieszczady które po Rumuńskich Karpatach nie zrobiły na nas żadnego wrażenia i udajemy się w kierunku domu, kierując się na Kraków, Śląsk, za którym opuszczamy autostradę i już bocznymi drogami docieramy cali i szczęśliwi do domu.
Przejechane 4 tys km, wspaniałe widoki, wspaniała atmosfera, ludzie, wiele atrakcji o unikatowym, niezwykle oryginalnym charakterze na zawsze pozostanie w pamięci. Kto raz odwiedzi ten kraj na pewno nie raz zapragnie tam wrócić.
O Rumuni powstało wiele dziwnych mitów, np. ze to kraj biedny, niebezpieczny, czy brudny. Ale mity te są sukcesywnie obalane przez intensywny rozwój i otwarcie przede wszystkim dla turystów. Dla mnie jak i za pewne dla wielu odwiedzających ten kraj Rumunia stała się wręcz krajem kultowym.


Przepis na Ciorbe de burta:
1 kilogram flaków, 70 dag kości, 1,5 litra wody, 10 dag marchwi, 10 dag cebuli, 5 dag selera, 4-5 ząbków czosnku, szklanka śmietany, 2 żółtka, 1 czubata łyżka mąki, ocet lub sok z cytryny, sól, pieprz.

Oczyszczone i wyparzone flaki zalewa się zimną wodą i gotuje razem z kośćmi przez kilka godzin do miękkości. Podczas gotowania zbiera się szumowiny. Ugotowane flaki wyjmuje się i kroi w paski. Wrzuca się je z powrotem do wywaru, wraz z drobno pokrojonymi lub startymi na grubej tarce warzywami. Po pół godzinie dodaje się wyciśnięty czosnek, pieprz i sól. Z żółtek, mąki i śmietany przygotowuje się zawiesinę do zabielenia zupy. Hartuje się ją z kilkoma łyżkami zupy i mieszając wlewa do gara. Należy to zrobić już po odstawieniu gara z ognia, tak by się zupa nie ścięła.
Dodaje się kilka łyżek octu lub soku z cytryny.
Podaje się gorącą, posypaną kilkoma listkami pietruszki, a w osobnych miseczkach wyciśnięty czosnek w oleju, śmietanę i ostrą paprykę.



Zdjęcia wykonali: Bartek - Wentyl, Łukasz - Spozo.
Zdjęcia robił także Jankes z Kaśką, ale nikt ich jeszcze nie widział i pewnie nie zobaczy ... pewnie wstyd się chłopu przyznać że karty nie wsadził do aparatu !!! :-). No a gdyby się jednak odnalazły to będzie ciąg dalszy :).







0 komentarze: